Jaki temat pojawia się najczęściej w kontekście grubego ciała? ? Tak, zgadłyście_liście. Zdrowie! Odpowiedzialność za zdrowie, zdrowy styl życia, dbanie o zdrowie, bla bla bla. Jakimś cudem wszystkie osoby są specjalist(k)ami od cudzego zdrowia, jeśli tylko widzą grubą osobę. W szóstym odcinku rozmawiamy o tym, jak to jest z tym zdrowiem, doświadczeniem leczenia z chorób i ciałopozytywnością.
✨ Jeśli Ci się podobało, już dzisiaj możesz wesprzeć realizację kolejnych odcinków na patronite.pl/vingardiumgrubiosa lub postawić nam ☕na buycoffee.to/vingardiumgrubiosa
Transkrypcja tego odcinka jest już dostępna!
Pamiętaj, że tekst, który widzisz poniżej podlega prawu autorskiemu. Jesli chcesz się na nas powołać, to skopiowaną treść ujmij w cudzysłów i dołącz interaktywne łącze prowadzące do naszej strony lub profilu w mediach społecznościowych. Traktujemy naszą własność intelektualną bardzo poważnie.
Natalia: Witajcie w kolejnym odcinku podcastu Vingardium Grubiosa.
Ula: Cześć, tu Ula.
N: I Natalia. Dzisiaj będziemy rozmawiać o zdrowiu. Dlatego, że jest to temat bardzo często poruszany przy kwestii grubości i jest to taki temat, który się przylepia i w ogóle nie chce się odlepić i ukazać społecznego kontekstu życia w grubym ciele.
U: Ta rozmowa o zdrowiu w kontekście grubości jest bardzo trudna dlatego, że całą tą dyskusją nie zarządza merytoryka, nie zarządza nauka, nie zarządza to, co zostało zbadane i co wiemy jako fakt, tylko zarządzają nią media. Jak spojrzymy sobie na wszystkie publikacje, które wychodzą o zdrowiu w kontekście grubości, to jest tak, że te medialne publikacje, czyli te, które mają dużo większą publiczność, siłą rzeczy dużo więcej odbiorców, to siedemdziesiąt dwa do dziewięćdziesięciu ośmiu procent z nich to są raporty, które wskazują, że bycie grubym to jest nasza osobista odpowiedzialność. Dlaczego tak jest? W tym odcinku trochę to sobie zdiagnozujemy. Natomiast, jeśli popatrzymy na te naukowe publikacje, na to, komu one przypisują „odpowiedzialność” za bycie grubym, to tylko czterdzieści procent z nich trzyma się tego stereotypu, że to jest twoja wina, jeśli jesteś gruba.
N: Tak, myślę, że w ogóle takie dyskursy medialne rządzą wieloma tematami, którymi nie powinny rządzić i tutaj jest taka uwaga, taka zachęta do osób dziennikarskich, które nas słuchają, żeby może właśnie, kiedy piszą o grubości i o zdrowiu, to najpierw trochę poczytały na ten temat z obszaru grubego aktywizmu.
U: Ale to jest też taka zachęta dla odbiorców, żeby częściej zadawać sobie pytanie, skąd wiem to, co wiem? Jakie jest źródło mojej wiedzy, skąd się te przekonania, które mam, biorą? Czy to, co czytam, jest wartościowe i osadzone w faktach, czy jest po prostu publikacją obliczoną na to, żeby być jak najbardziej kontrowersyjną i mieć jak najwięcej odbiorców?
N: To, co się pojawia w dyskursie o zdrowiu… „Dyskurs” to może takie słowo na wyrost, ale to, co się pojawia w rozmowach na temat zdrowia i grubości, to wskazywanie zdrowia jako takiej wartości moralnej. Czyli albo jesteś gruba i to jest źle, jesteś od razu zła, trzeba cię za coś obwinić, albo jesteś szczupła, trzeba cię pochwalić, jesteś dobra, bo „szczupłe dobre, grube złe”. I to mówią też osoby, które doświadczają zmian tej wagi, w jaki sposób odczuwają zmianę percepcji swojej osoby, jak traktują je inni, kiedy zdarza im się przytyć, a kiedy schudnąć. Przejawem narracji zdrowia jako wartości moralnej może być np. healthism. Co to jest healthism? Próbowałam sobie dzisiaj przetłumaczyć to słowo i najlepsze by było „zdrowacenie”, ale niestety nie brzmi to jakoś super i kojarzy mi się ze zrogowaceniem, więc może pozostańmy przy healthismie. Czyli od angielskiego słowa „health” – zdrowie. Ten termin pierwszy raz pojawił się w artykule naukowym Roberta Crawforda w 1980 roku i on zdefiniował to jako skupianie się na zdrowiu osobistym jako takim podstawowym i najważniejszym w celu osiągnięcia dobrego samopoczucia i zdrowiu jako celu, który musi być osiągnięty przede wszystkim poprzez zmianę stylu życia. Ta definicja pokutuje cały czas w takiej medialnej narracji o tym, jak powinny zachowywać się grube osoby, czyli ta zmiana stylu życia, zmiana na zdrowy styl życia. To jest coś, co się ciągle pojawia.
U: To zjawisko bardzo fajnie zdefiniowała Jes Baker w swojej książce Rzeczy, których nikt nie mówi grubym dziewczynom. Ona tam skonstruowała taki koncept językowo-mentalny, który nazywa „mitem piękna 2.0” i on mówi o tym, że kiedyś musiałaś się odchudzać, kontrolować to, co jesz, to, ile się ruszasz itd. po to, żeby być piękną, a teraz, w XX i XXI wieku nie wypada mówić o tym, że musisz to robić, żebyś była piękna. Musisz to robić, żebyś była zdrowa. I ten mit piękna 2.0 jest tak naprawdę takim oczekiwaniem, że właściwie każda osoba podporządkuje swoje życie dbaniu o to zdrowie pojmowane właśnie jako ten konkretny styl życia. Ze zjawiskiem healthismu wiąże się też takie zjawisko, które bardzo często spotykamy w Internecie, tworząc treści, ale też uczestnicząc w różnych awanturkach w social mediach. To jest zjawisko, które nazywa się concern trolling, czyli takie udawanie, że osobom komentującym negatywnie grube ciała chodzi o zdrowie tych grubych osób, które komentują, a nie o jakieś tam własne estetyczne oczekiwania czy wewnętrzne przekonania na temat tego, jak powinien żyć i wyglądać człowiek.
N: Tak, i zarówno przy healthismie, jak i concern trollingu istotne jest to, że skupiamy się na jednostce. Że zdrowie to jest taka indywidualna sprawa, a nie systemowa. Że tak naprawdę cała odpowiedzialność za zdrowie jednostki spoczywa na niej. Jesteś kowalem swojego losu, po prostu kapitalistyczny trend, także w odniesieniu do zdrowia.
U: [śmiech] No tak, tak jest. Ja się zaśmiałam, ale to prawda. To jest absolutnie przerzucanie odpowiedzialności na to, w jakim stanie jest twoje zdrowie i jak wyglądasz na ciebie personalnie. Nie patrzyłam na to wcześniej z perspektywy zjawiska związanego z kapitalizmem, ale totalnie tak jest. Że właściwie to jest bardzo wygodne, że ty jako jednostka jesteś odpowiedzialna za to, co się dzieje na świecie, za to, że nadchodzi katastrofa klimatyczna, za to, że masz takie, a nie inne warunki społeczno-ekonomiczne, za to, jak wyglądasz i w jakim stanie jest twoje zdrowie. To wszystko jest bzdurą dlatego, że sprowadza bardzo skomplikowane zjawiska do bardzo płaskiego mianownika, którym jest to, czy nie wiem, chodzisz codziennie biegać. To jest w ogóle bardzo ciekawe dlatego, że z jednej strony ty jesteś odpowiedzialna personalnie, odpowiedzialny personalnie za swoje zdrowie i za to, że jesteś gruby, gruba, ale z drugiej strony nie jesteś na tyle odpowiedzialny, odpowiedzialna, żeby mówić głośno o swoim własnym zdrowiu. Jeżeli jesteś osobą grubą, to nie traktuje się ciebie poważnie w sytuacji, w której zaczynasz opowiadać o tym, jak faktycznie twoje zdrowie wygląda dlatego, że wszyscy wiedzą lepiej.
N: Tak, i takie zjawisko nazywamy gaslightingiem w kontekście społecznym.
N: Pojęcie „gaslighting” powstało, by nazwać pewne zachowania, które należą do zakresu przemocy domowej. I czym jest właściwie gaslighting? Jest to nazwa techniki manipulacji. I ona pochodzi z tytułu przedwojennej sztuki autorstwa Patricka Hamiltona. Sztuka nazywa się po prostu Gas Light i na to nie znajdę niestety dobrego polskiego tłumaczenia. Szukałam kiedyś, ale jednak wszystko jest gorsze niż ten gaslight. I o czym jest ta sztuka? Opowiada ona o mężczyźnie, który jest bardzo apodyktyczny, przemocowy i znęca się nad swoją partnerką poprzez wmawianie jej choroby psychicznej. I kobieta w tym spektaklu staje się coraz bardziej lękliwa, paranoiczna i niepewna tego, co jest prawdą, a co nie jest na skutek manipulacji męża. I skutkiem doświadczania gaslightingu jest to, że osoba ma wrażenie, że traci rozum, że jest niestabilna emocjonalnie i że przede wszystkim nie może sobie ufać, czyli nie może powiedzieć, że jej uczucia, jej myśli, zachowania są adekwatne. I już odchodząc od tego obszaru przemocy w rodzinie, a wracając do debaty publicznej, takie same skutki mogą odczuwać osoby, które mówią o swoim doświadczeniu, że jest jakieś, bo wiedzą to, bo po prostu to wszystko im się wydarza, ale przychodzą inne osoby, które mówią: „Nie, nie jest tak, bo ja tu mam badanie, które mówi, że w twoim przypadku jest inaczej, i ty musisz robić to i to”. I taka osoba też może wpaść w taką pułapkę tego, że przestaje sobie ufać.
U: I to się bardzo często zdarza. Bo tak naprawdę zaledwie ułamek osób ma ten przywilej np., że mówi po angielsku na na tyle wysokim poziomie, że ma dzięki temu dostęp do badań. Dostęp do tej świeżej wiedzy o tym, dlaczego się stajemy grubymi osobami, jak to wszystko wygląda, w którym kierunku powinno zmierzać, jak to opanowywać. Bardzo trudne jest w ogóle wejście do dyskusji na temat zdrowia i grubego ciała dlatego, że ta taka naukowa wiedza jest mało dostępna, no bo te wszystkie badania, które wychodzą, są raczej pozamykane i właściwie, jeśli nie masz szczęścia i znajomości lub po prostu jakiegoś dostępu innymi kanałami do tych badań, to ciężko jest do nich dotrzeć. Tak jak wspominałam, one zazwyczaj są w języku angielskim, więc to stanowi kolejną barierę wejścia. I teraz z jednej strony chcesz uczestniczyć w dyskusji na temat siebie samej, siebie samego i wiesz, że tak nie jest, bo po prostu masz swoje doświadczenie, tak jak powiedziałaś, Natalia, przed chwilą, a z drugiej strony też ta wiedza jest bardzo trudno dostępna, a jeszcze na to wszystko się nakłada właśnie ten gaslighting, to podważanie twojej wiedzy i twojego doświadczenia. Bo przecież skoro jesteś grubą osobą, to na pewno po prostu się bronisz, nie wchodzisz do dyskusji na poziomie merytorycznego zawodnika, który będzie się pojedynkował na argumenty, tylko po prostu wchodzisz po to, żeby obronić swoje lenistwo według stereotypu. No po prostu strasznie ciężko w tej dyskusji uczestniczyć tak naprawdę. I przez to my często nawet nie podchodzimy do tego, bo nabieramy takiego przekonania, że kurde, może oni jednak mają rację. Że przecież to jest niemożliwe, że tyle osób się myli. No a jak to wygląda naprawdę?
N: Tak, dobrze zadać sobie pytanie, jak jest naprawdę i czy faktycznie grube osoby są niezdrowe. Chociaż też chciałabym tutaj zaznaczyć od razu, że dla mnie dyskusja nad tym, czy jakaś osoba jest niezdrowa, jest troszkę mało komfortowa. Bo myślę sobie, że to, czy osoba jest zdrowa, czy niezdrowa, nie powinno podlegać jakiejś takiej ocenie jej zachowań, tylko raczej powinniśmy dążyć wspólnie do tego, żeby po prostu wszystkim żyło się lepiej, wygodniej, bardziej komfortowo, też w kontekście zdrowia, zarówno fizycznego, jak i psychicznego.
U: No i to jest w ogóle dyskusja do gabinetu lekarskiego tak naprawdę. A nie do mediów społecznościowych.
N: No ale dobrze. Sprawdźmy, co mówią na ten temat badania. Np. w 2012 roku było takie badanie, które zaczyna się od słów „Fitness and fatness” i w tym badaniu osoby, które były zakwalifikowane jako otyłe, odnosząc się do bullshit mass index, były za to metabolicznie zdrowe i sprawne, i nie miały większego ryzyka rozwoju chorób sercowo-naczyniowych lub wytworzenia się nowotworu niż osoby sklasyfikowane jako osoby o „normalnej wadze”. Z kolei inne badanie z 2016 roku wskazało, że osoby, które są bardzo szczupłe, ale nie są aż tak aktywne fizycznie, są dwa razy bardziej podatne na cukrzycę niż osoby aktywne fizycznie, które są grube.
U: No właśnie, i to jest trochę taki refren w badaniach, który wraca. Że to rozróżnienie pomiędzy stanem zdrowia a masą ciała jest zauważalne i naprawdę mam też wrażenie, że coraz częściej podkreślane w tych badaniach, które wychodzą. W tym roku w styczniu wyszło takie badanie, które nazywa się An Evidence‐Based Rationale for Adopting Weight‐Inclusive Health Policy, czyli „Oparte na dowodach przesłanki za wprowadzeniem wago-inkluzywnej polityki zdrowotnej” i to badanie jest już trochę takim badaniem sugerującym rozwiązanie dla całej tej sytuacji, ale zaczyna się od tego, że zostały zbadane stereotypy, które rządzą tym, w jaki sposób konstruowane są publiczne polityki zdrowotne. I to badanie otwiera się takim zdaniem: „Polityki zdrowotne rutynowo podkreślają utratę wagi jako środek prozdrowotny. Opierają się one na założeniach, że po pierwsze, wysoka masa ciała oznacza gorsze zdrowie, po drugie, że długoterminowa utrata wagi jest powszechnie osiągalna oraz po trzecie, że utrata wagi skutkuje konkretną poprawą zdrowia fizycznego. Nasz przegląd literatury sugeruje, że te trzy założenia, na których opiera się aktualne wagocentryczne podejście, nie znajdują empirycznego potwierdzenia”. I to jest takie badanie, które w ogóle jest przeglądem literatury dostępnej na temat tego, w jaki sposób masa ciała łączy się ze zdrowiem i w jaki sposób proponowane interwencje związane z odchudzaniem miałyby poprawiać jakość zdrowia grubych osób. Jego dużą siłą jest to, że podstawą tego badania jest po prostu wiele innych badań. Czyli jest to taka synteza wiedzy, która została wypracowana w poprzednich badaniach. Myślę, że warto się zapoznawać i przyglądać też tego typu publikacjom dlatego, że one bardzo ładnie zbierają to, co dzieje się w ogóle w obszarze badań nad grubością.
N: Bardzo podoba mi się wylistowanie tych założeń dlatego, że to jest coś, co się pojawia zarówno w debacie komentarzowej na Instagramie, jak i w gabinecie lekarskim. Czyli niezależnie od wiedzy, jakiegoś doświadczenia itd. to przekonanie, że schudnięcie to jest złoty środek na wszystko, także na twoje zdrowie, jest wszechobecne. Podczas gdy mamy też badania, które mówią o tym, że jednak kultura diety nie działa i diety w dziewięćdziesięciu czy dziewięćdziesięciu pięciu procentach po prostu nie działają.
U: Czyli za tym wszystkim stoi takie przekonanie, które właściwie jest kłamstwem i ono się zawiera w tym drugim punkcie z cytatu, który przytoczyłam, czyli to, że długoterminowa utrata wagi jest powszechnie osiągalna. Tymczasem wiemy już z badań naukowych i z bardzo szerokich doświadczeń, że po pierwsze, jasne, interwencja związana z odchudzaniem jest dla większości osób skuteczna w pierwszym etapie. Prawie każdy może schudnąć i nie ma z tym problemu, jesteś w stanie przez miesiąc, dwa miesiące na tyle ograniczyć przyjmowanie jedzenia, że po prostu schudniesz. No bo generujemy ten deficyt kaloryczny i chudniemy. Tylko że za tym wszystkim jeszcze stoją dwie pułapki do rozbrojenia. Pierwsza jest taka, że wiemy, że długoterminowa skuteczność odchudzania jest niska. Jest takie badanie, które nazywa się The maintenance of treatment effects in the long-term management of obesity, czyli „Utrzymanie efektów kuracji odchudzającej w długoterminowym zarządzaniu otyłością”. To badanie pokazuje, że na dłuższą metę generalnie te skutki odchudzania są dosyć rozczarowujące i wynikiem, który uczestnicy tego badania uzyskali, było to, że trzydzieści do czterdziestu procent osób w ciągu pierwszego roku po odchudzaniu i potem na przestrzeni od dwóch do pięciu lat stopniowo wraca do tej wagi wyjściowej, i nawet ją przekracza. I to jest związane z mechanizmem, który nazywamy teorią wagi chronionej, czyli… Nie będę się teraz zagłębiać w definicję, ale on mówi o tym, że organizm trzyma taką wagę, która go zabezpieczy w okolicznościach, w których żyje. I to jest ten jeden mechanizm, który jest do rozbrojenia za tym stwierdzeniem, że długoterminowa utrata wagi jest osiągalna dla każdego. A drugi jest taki, o czym mówi się bardzo rzadko i o czym nie chcemy pamiętać, że fluktuacje wagi, czyli te wahania, że najpierw bardzo tracimy, potem z powrotem tyjemy, potem znowu tracimy, potem z powrotem tyjemy – tak się dzieje, wiemy z badań, że większość organizmów tak działa – że to ma bardzo zły wpływ na układ krążenia. Dużo gorszy niż samo bycie aktywną grubą osobą.
N: Tak, i poza układem krążenia jest jeszcze dużo więcej takich negatywnych skutków diet i odchudzania przede wszystkim, bo diety mogą być różne, ale my tu mówimy głównie w kontekście odchudzających diet. Do takich skutków należy ryzyko jakichś niedoborów, które też mogą mieć konsekwencje dla zdrowia, czy zakłócanie wewnętrznych sygnałów głodu i sytości, czy spowolnienie metaboliczne, czy ryzyko najróżniejszych infekcji, zaburzone jedzenie. Plus kwestia najróżniejszych skutków psychologicznych, gorszy obraz ciała czy obniżony nastrój, czy utrata kontroli nad jedzeniem, która też może skutkować jakąś pogorszoną relacją z jedzeniem.
U: Tak, badania mówią o tym, że czterdzieści procent osób, które podejmują się regulacji wagi za pomocą diety, po prostu kończy z binge eating disorder, czyli z zaburzeniem, które po polsku nazywa się jedzeniem kompulsywnym. Czterdzieści procent. I to jest też ogromny problem do rozpakowania dlatego, że nawet chorując, a nie mając świadomości o tym, że BED jest zaburzeniem odżywiania, a żyjąc w świecie skonstruowanym z tych stereotypów wokół grubych osób, my często nawet nie wiemy, że chorujemy, że mamy zaburzenia odżywiania. Dlatego, że żyjemy w takim przekonaniu, że przecież jestem gruba, to żrę. I żrę bez opamiętania. Ja jestem osobą, która żyje z binge eating disorder – jedzeniem kompulsywnym i ja pamiętam, jakie to było dla mnie niesamowicie uzdrawiające i terapeutyczne, jak ja się dowiedziałam, że to jest zaburzenie odżywiania. Że to jest coś, co jest faktycznie jednostką chorobową, a nie że ja po prostu nie mam kontroli nad swoim życiem. To znaczy, nie mam, ale ja uważałam w kontekście tego kapitalizmu zdrowotnego, że ja jestem za to osobiście odpowiedzialna, że jem jak opętana. Jakie to było w ogóle niesamowite, ta ilustracja jest doświadczeniem, które lubimy tutaj robić. To był po prostu dla mnie paradoksalnie taki moment spokoju. Mówi się czasami o tym, że już sama diagnoza, szczególnie w kontekście kwestii psychiatrii często przynosi pacjentowi ulgę, bo po prostu do mnie dotarło, że nic ze mną nie jest nie tak. W sensie jest ze mną nie tak, bo choruję, ale że to jest choroba. I że ja już wiem, co to jest. I jak już wiem, co to jest, to mogę szukać jakiegoś rozwiązania.
N: No właśnie, ja niestety sama sobie diagnozuję to zaburzenie odżywiania dlatego, że żadna lekarka, żaden lekarz przez całe moje życie nie próbował mnie diagnozować w tym kierunku. Nikt mnie o to nie spytał nawet. Kiedy przychodzę do gabinetu, to raczej są sugestie operacji bariatrycznej, nikt nie pyta mnie o moją relację z jedzeniem, nie próbuje zasugerować specjalisty czy specjalistki, do którego mogłabym się udać, żeby porozmawiać o tej relacji z jedzeniem, jakie są moje zwyczaje i nawyki związane z jedzeniem. Tylko cała energia i wysiłek wchodzi w tę kwestię odchudzania, o czym już tutaj powiedziałyśmy, że to po prostu jest nieskuteczne. To ma bardzo małe szanse się udać, a nawet jeśli się uda, będzie niosło za sobą duże koszty psychiczne i fizyczne. Więc tak naprawdę, kto tutaj interesuje się zdrowiem grubej osoby?
U: No właśnie, kto się interesuje zdrowiem grubej osoby? To jest bardzo dobre pytanie, bo myślę, że po tym emocjonalnym fragmencie o naszych wyznaniach… Mówię „emocjonalnym”, bo we mnie to zawsze budzi duże emocje. I naprawdę uważam, że to jest kurewsko niesprawiedliwe, że lekarze, do których idziesz po to, żeby ci pomogli, którzy mają z założenia dać ci diagnozę, nie mają nawet w pytaniach w wywiadzie żadnych kwestii związanych z zaburzeniami odżywiania. Mnie się nie zdarzyło, żeby jakikolwiek lekarz mnie kiedykolwiek o to zapytał. Natomiast bez problemu, bez mrugnięcia okiem i bez dodatkowych badań przepisuje się tabletki na odchudzanie i jakieś różne dziwne kuracje, które tak naprawdę w dłuższej perspektywie pogarszają zdrowie. Ja uważam, że to jest po prostu oburzające i nie ma żadnego usprawiedliwienia dla tej sytuacji. I mamy święte prawo reagować, i mamy święte prawo do emocji, mamy prawo być wściekłe i mamy prawo być rozżalone, bo po prostu tak się, kurwa, nie traktuje ludzi.
N: Tak, i uważam też przede wszystkim, że mamy prawo do tych wszystkich emocji, reakcji i do mówienia o tym teraz, nawet jeśli nie mamy studiów medycznych za sobą, szkoleń medycznych czy po prostu jakiejś takiej potwierdzonej wiedzy medycznej. Dlatego, że niestety taki stan rzeczy zmusił nas do tego, żeby poszukiwać same dla siebie diagnozowania i same dla siebie poszukiwać pomocy, takiej, którą powinnyśmy otrzymywać w gabinetach lekarskich.
U: No dobra, trochę się uspokajam, bo zadałaś bardzo fajne pytanie, czyli komu zależy na zdrowiu grubych osób. I to jest ten moment, kiedy wchodzimy w strefę pozytywów i możemy opowiedzieć o dobrych rzeczach, bo upieram się przy tym, żeby zawsze jednak wyciągać te dobre rzeczy i o nich mówić, bo to też jest ważne. W sensie ważne jest dzielenie się tymi negatywnymi doświadczeniami, bo to poczucie, że nie jesteśmy osamotnione, osamotnieni w swoim doświadczeniu też jest bardzo ważne dla naszego zdrowia, niekoniecznie fizycznego. Ale takie poczucie, że są inni ludzie, którzy mają te same problemy i że są inni ludzie, u których można szukać jakiegoś wsparcia, podpowiedzi, obserwować, co robią, jest bardzo cenne. No ale to, że my zdobywamy tę wiedzę na własną rękę i to, że my same się diagnozujemy, i to, że my same poszukujemy dla siebie rozwiązań, to nadal nie jest to samo, co w gabinecie lekarskim. Musi się coś zmienić i ten sposób opieki zdrowotnej świadczonej grubym osobom musi się zreformować, bo to jest zbyt ważne i zbyt wiele zagrożeń niesie za sobą takie traktowanie osób grubych przez profesjonalistów z obszaru opieki zdrowia, żeby to mogło trwać w takim stanie, w jakim trwa.
N: Ale żeby to się mogło zmienić, na ten temat trzeba mówić i na ten temat trzeba mówić głośno. Na ten temat trzeba mówić masowo i na ten temat trzeba lobbować. Nie mamy w Polsce żadnej organizacji czy też nieformalnej grupy, jakiegoś kolektywnego ciała, które by mówiło o tym, że zdrowie grubych osób jest ważne, że to nie jest tak, że jedyny sposób na leczenie to jest operacja zmniejszenia żołądka, ale holistyczne podejście do ciała i skupienie się właśnie na zaburzonej relacji z ciałem i na wpływie stygmatyzacji, o której mówiłyśmy dwa odcinki temu. Takiej grupy potrzebujemy, taką grupę ja bym bardzo chętnie też wspierała albo do niej dołączyła, albo ją tworzyła. Potrzebujemy po prostu pozytywnej zmiany i godnego traktowania przez ochronę zdrowia.
U: Tak niestety nie ma dlatego, że u nas w Polsce jedyną taką organizacją, która się zajmuje sprawami grubych, jest Fundacja OD-WAGA, przy której działa Społeczny Rzecznik Praw Osób Chorych na Otyłość – chyba tak to się nazywa. No ale niestety, działania OD-WAGI są dla mnie mocno dwuznaczne. Z jednej strony to jest fajne, że robią badania i fajnie, że przygotowują wartościowe materiały, ale z drugiej strony to wszystko służy promowaniu łatwiejszego dostępu do operacji bariatrycznych. Więc jest to tak naprawdę działalność, która nadal funkcjonuje w tym nurcie wagocentrycznym. Wagocentrycznym, czyli uznającym wagę pacjenta za źródło problemów i uznającym wysoką masę ciała za konieczną do wyeliminowania. A brakuje takiej organizacji, która działałaby w nurcie, w podejściu wagoneutralnym, wagoinkluzywnym, tak się o nich mówi. Czyli takich, które tę wagę, masę ciała pacjenta przyjmują do wiadomości, ale traktują ją jako jeden z czynników. I które nie upatrują głównej interwencji prozdrowotnej w odchudzaniu. Po prostu w Polsce brakuje organizacji, która działałaby w nurcie HAES, czyli Health at Every Size – zdrowie w każdym rozmiarze. Tak jak powiedziałam, HAES to jest takie podejście wagoinkulzywne, które opiera się na takich trzech filarach. Czyli to jest takie wsparcie budowania akceptacji dla ciała i tego, jak ono wygląda i jak funkcjonuje, wspieranie intuicyjnego jedzenia jako alternatywy dla odchudzania i dla diet oraz wspieranie rozwoju nawyków związanych z aktywnością fizyczną. I w nurcie HAES, niestety nie w Polsce, ale głównie w Stanach działają po prostu profesjonaliści medyczni. Taką jedną z najbardziej kojarzonych z HAES-em postaci w tym momencie w Internecie jest brytyjski lekarz – doktor Joshua Wolrich, który wypuścił w tym miesiącu swoją książkę o bzdurach dotyczących odżywiania.
N: Mi się bardzo podoba w HAES-ie to, że jest postawiony taki nacisk na upowszechnianie wiedzy i upowszechnianie radzenia sobie ze zdrowiem. Mam na myśli to, że np. Lindo Bacon, czyli jedna z osób, które tworzyła koncept HAES-u, mówi np. o tym, że każda osoba może zastosować praktykę selfcare’u, czyli samoopieki, żeby poprawić swoje zdrowie i samopoczucie, i że nie musimy się przy tym skupiać na wadze. Że równie ważne są takie rzeczy, jak sen czy odpoczynek, czy inne kwestie, które tak naprawdę możemy sobie zapewnić niezależnie od tego, w jakich ciałach jesteśmy.
U: Tak, mówimy o HAES-ie dlatego, że to jest… Ja to nazywam doktryną, nie wiem, czy to się już kwalifikuje, ale jest już na tyle upowszechniony, że jest cały szereg badań na temat HAES-u i na temat wpływu takiego wagoinkluzywnego podejścia na zdrowie. Te badania są bardzo interesujące dlatego, że ich wyniki kwestionują ten stereotyp mówiący o tym, że żeby poprawić zdrowie, koniecznie trzeba schudnąć. Okazuje się, że tych badań jest, tak jak powiedziałam, cały szereg. One są dosyć dobrze skonstruowanymi badaniami, zazwyczaj z grupą kontrolną. Ich jednym mankamentem jest to, że są to ciągle dosyć małe grupy, a ich drugim mankamentem jest to, że te grupy nie są reprezentatywne dla całej populacji. I dużym pytaniem stojącym przed HAES-em jest to, czy to podejście można skalować na całą populację. Dlatego, że w tym momencie w tych badaniach głównie uczestniczą białe kobiety funkcjonujące w tzw. kulturze zachodu i w tej kulturze diety, która nas otacza. Więc to jest jedna konkretna grupa jak na razie. Ale tych badań jest coraz więcej. Wyniki tych badań są interesujące m.in. dlatego, że w przeciwieństwie do tradycyjnych interwencji prozdrowotnych wobec grubych osób, czyli takich, które się opierają na diecie odchudzającej, te interwencje HAES-owe, które przeprowadzane są w badaniach, wykazują długoterminową poprawę stanu zdrowia. Czyli obserwujemy nie tylko poprawę konkretnych parametrów, które są badane w ramach tego konkretnego researchu, czyli np. jakieś tam parametry związane z wydolnością krążeniowo-oddechową, ale też, kiedy wracamy do tego badania po dłuższym okresie wśród tych osób, które zostały poddane tej interwencji, okazuje się, że rozpoczęcie pracy w nurcie HAES i zmiana tego paradygmatu myślenia o ciele i o zdrowiu skutkuje tym, że te osoby długoterminowo zyskują w takich obszarach jak samoocena, jak autoocena stanu zdrowia, spokój psychiczny. A to bezpośrednio się z kolei wiąże z badaniami, o których mówiłyśmy już przy okazji stygmatyzacji z powodu masy ciała, czyli o tym, że nasz stan psychiczny ma kolosalny wpływ na nasze ciało i na to, jak ono się zmienia.
N: Pamiętając o tym, że zdrowie oczywiście nie jest niczyim obowiązkiem, chciałam spojrzeć na badania, które mówią o tym, że akceptacja własnego ciała może mieć pozytywne skutki dla zdrowia i życia, zwłaszcza dla osób spoza tzw. kanonu i społecznej akceptacji. To, co się często zarzuca grubym aktywistkom czy aktywistom, że przez ruch fat acceptance, czyli gruba akceptacja, czy grubancypacja namawia się do jakiegoś niezdrowego trybu życia, jest nieprawdą dlatego, że dopiero ten ruch – HAES i wszystkie odnogi, obszary, które się z tym wiążą, dają możliwość odrzucenia ciągłych negatywnych żartów na swój temat, dają tak naprawdę możliwość zadbania o siebie zgodnie ze swoim komfortem. Ja teraz tak cedzę słowa i tak się zastanawiam, mówiąc to dlatego, że chciałabym za wszelką cenę uniknąć moralizowania na temat zdrowia, bo nie uważam się za nikogo, kto miałby mówić drugiej osobie, jak ma dbać o swoje zdrowie czy że dbanie o zdrowie takie jest dobre, a takie jest niedobre. Po prostu dostrzegam to, że niektóre przestrzenie dają większą swobodę w tym, żeby czuć się komfortowo, zajmować się swoim ciałem w taki sposób, żeby czuć się z nim lepiej. Niezależnie od tego, czy to ciało ma zmienić swoją wielkość, czy zmienić jakiekolwiek parametry, czy mają się zmienić wyniki badań. To, co też budzi takie moje skrępowanie, trochę zawstydzenie przy mówieniu o tym temacie to jest w ogóle oczekiwanie od ruchu ciałopozytywności, że będzie promował zdrowie czy zdrowy tryb życia. Co to w ogóle jest ten zdrowy tryb życia w tym znaczeniu? Dlatego, że przypuszczam, że jakbyśmy spytały dwadzieścia przypadkowych osób idących chodnikiem, co to właściwie dla nich jest ten zdrowy tryb życia, to byśmy usłyszały, że to jest fitness, że to jest trening, że to są owoce i warzywa, że to jest dieta Dąbrowskiej, że to jest codzienny jogging itd., czyli jakieś takie wycinki tego, co dociera do ludzi z mediów, trochę z doświadczenia, trochę z czyjegoś doświadczenia, ale niekoniecznie coś, co jest poparte badaniami naukowymi, niekoniecznie coś, co jest przefiltrowane przez wielość uprzedzeń czy po prostu stereotypów. To, co dla mnie jest takie bardzo wyzwalające w ruchu ciałopozytywności czy grubopozytywności, czy jakkolwiek to sobie definiujemy i nazywamy, to to, że tam w ogóle nie chodzi o zdrowie. Że to połączenie ciałopozytywność i zdrowie jest po prostu fałszywe. My dzisiaj mówimy o zdrowiu dlatego, że to jest, tak jak powiedziałam na początku, temat zlepiony z grubością w społecznym odbiorze, ale tak naprawdę to nie jest żaden warunek, jeśli chodzi o polityczny, społeczny ruch, jakim jest ciałopozytywność.